Ryszard Bartnicki opowiada o pracy na kolei przed laty

Obchody 100-lecia Kolei Fabryczno - Łódzkiej w Koluszkach.

Ten artykuł dedykujemy zwłaszcza młodszemu pokoleniu naszych czytelników. O technicznych ciekawostkach na kolei sprzed wielu lat, a także o dramatycznym okresie wojny, jak również o powodach rozbiórki starego dworca kolejowego w Koluszkach przed 50 laty, rozmawiamy z emerytowanym kierownikiem pociągu, Ryszardem Bartnickim.

Na początek kilka słów o sobie i swej rodzinie...

Nazywam się Ryszard Bartnicki i urodziłem się 20 grudnia 1931 w Koluszkach. Pochodzę z tradycyjnej rodziny kolejarskiej. Mój dziadek, Franciszek, pochodził z Pękowic, po których dziś pozostał posterunek zwrotniczego. Pracował na „fabrycznym” jako rewident. Zmarł w 1944 roku. W jego ślady poszedł jego syn a mój ojciec, Wacław, a także brat ojca, wujo Stanisław. Poza mną, na kolei pracowali także moja żona i syn. Pracę na kolei rozpocząłem 26 sierpnia 1956 roku. Na początku byłem konduktorem hamulcowym, zwrotniczym i manewrowym. Było to tzw. wspólne stanowisko.

Ryszard BartnickiRyszard Bartnicki

Czym zajmował się konduktor hamulcowy?

W wagonach starego typu, z tyłu składu pociągu znajdowała się budka, tzw. brek. Było to miejsce właśnie dla konduktora hamulcowego. Pilnował, aby inny skład jadący po tym samym torze, nie najechał na niego. Do zadań konduktora hamulcowego należało też zawieszanie i pilnowanie na końcu składu po obu stronach wagonu lamp, których jeden z boków był czerwony a drugi biały. Konduktor hamulcowy upuszczał też w razie potrzeby nieco powietrza z przewodu głównego i automatycznie cały skład hamował.

Jak komunikowaliście się na przykład z maszynistą? Była jakaś droga radiowa?

Nie było nic takiego, poza sześcioma spłonkami, czyli takimi kolejowymi petardami, którymi hamulcowy dysponował. Jeżeli otrzymał z parowozu sygnał za pomocą kilku umówionych dźwięków (nie pamiętam, jeden długi, dwa krótkie chyba): „osłonić pociąg”, pozostawiał na torze trzy petardy, które miały za zadanie ostrzec i zatrzymać nadjeżdżający z tyłu inny pociąg. Jak już mówiłem wcześniej, lampy posiadały dwa kolory: czerwony i biały. Podczas jazdy lampy odwrócone były kolorem czerwonym w tył. Gdy pociąg zbliżał się do stacji, a był to skład towarowy, musiał wjechać na bocznicę, pozostawiając tor główny dla pociągu pośpiesznego, odwracając w jego stronę lampę kolorem białym.

W latach 50-tych Koluszki były bezpiecznym węzłem, czy dochodziło do wielu wypadków kolejowych?

Nie było żadnych wypadków. Czasem dochodziło do kolizji, gdy np. wagon wyskoczył z szyn przy „przetokach”.
Na jednym ze starych zdjęć, które przekazał Pan dla przyszłego Muzeum Koluszek, jest wagon z widocznym opisem „3”. Trzy klasy, to swego rodzaju ciekawostka...
Dodam, że na tym zdjęciu, wykonanym w 1961 roku, na którym stoi pan Franciszek Basiak, kierownik pociągu i drużyn konduktorskich, widnieje wagon posiadający osobne zewnętrzne drzwi do każdego przedziału, tzw. „boczniak”. W wagonach tych znajdowały się toalety i oświetlenie gazowe. W klasie 3. były twarde siedzenia, nieco lepiej było w klasie 2., a w „jedynce" siedzenia były wyłożone miękką tapicerką.

Drużyna konduktorska z Koluszek przed ZZK Węzeł w Koluszkach. Rok 1956-1958.Drużyna konduktorska z Koluszek przed ZZK Węzeł w Koluszkach. Rok 1956-1958.

 

Wspomniał Pan o oświetleniu gazowym. Tankowanie paliwa gazowego odbywało się w Koluszkach? 

Na pierwszym torze od strony ul. Kolejowej, w miejscu, gdzie znajduje się waga towarowa, stały specjalne wagony z gazem. To tam miała miejsce dystrybucja gazu do wagonów osobowych. Wspomnę, że zaraz po zakończeniu wojny w wagonach typu „Towos” znajdowało się oświetlenie świeczkowe. Ci, którzy dziś narzekają na kolej, że zimno, że za twardo i za ciemno, powinni choć raz wybrać się w podróż takim starym wagonem.

„Towos”, czyli?

Były to normalne, kryte wagony towarowe, przerobione na osobowe. Po bokach ustawiono drewniane, twarde ławki do siedzenia, a pośrodku paliły się świeczki. Takie składy jeździły na krótkich trasach.

Długo trwała podróż w tamtych latach do Łodzi na „fabryczny”?

Osobowy „leciał” pół godziny, do Warszawy około 2 godzin 30 minut.

Franciszek Basiak, kierownik drużyn konduktorskich na stacji w Koluszkach w 1961 roku.Franciszek Basiak, kierownik drużyn konduktorskich na stacji w Koluszkach w 1961 roku.

Powróćmy do Pańskiej pracy...

Po okresie szkoleń i praktyki, rozpocząłem pracę w drużynach konduktorskich jako konduktor rewizyjny. Jeździłem do Warszawy, Skarżyska, do Lublina, Radomia. W 1959 roku poszedłem na kurs kierowników pociągu. Potem, około 2 – 3 lata jeździłem na pociągach towarowych, a następnie na osobowych, i tak do emerytury.

Z okresu lat pańskiej pracy powróćmy może na chwilkę do dzieciństwa. Gdzie zastał Pana wybuch II wojny światowej?

Na ulicy Słowackiego, w posiadłości Pani Domagalskiej, dokąd sprowadziliśmy się z ul. Kościuszki w 1938 roku. W tym samym domu mieszkała nauczycielka, Pani Kubisiowa z mężem, także nauczycielem i porucznikiem Wojska Polskiego, nauczyciel Stanisław Jaczubek, Pan Michałowicz, działacz AK, a także Pani Górska. To moi sąsiedzi.

Chodził Pan na tajne komplety?

Jakiś czas uczył mnie Pan Jaczubek. Wiem też, że tajne nauczanie odbywało się na piętrze nad kinem, przy ul. 3 Maja. Zaraz po wyzwoleniu chodziłem do szkoły, jak to się mówiło, „u Zwolińskiego”, czyli na rogu Kościuszki i Ludowej. Moja klasa znajdowała się tuż od ulicy.

Jakimi uczniami były dzieci 70 lat temu?

Byliśmy dobrymi dziećmi w szkole. Poza jednym chłopakiem, którego nazwisko pamiętam. Jednej nauczycielce, siadającej na rogu ławki i kiwającej się, powiedział coś niemiłego.

Koluszkowscy kolejarze.Koluszkowscy kolejarze.

Co takiego powiedział?

Nie nadaje się to do powtórzenia (śmiech). Pani „poczęstowała” go linijką, a gdy chciała powtórzyć, wyskoczył przez okno i uciekł.

Pamięta Pan miejscowych Żydów?

W oczach mam ich obraz uciekających z getta. Jeden taki „Żydek” przyszedł do nas na Słowackiego po jedzenie. W kamiennym dzbanku dostał zupę. Był październik, a on na boso i w chustce na głowie. Gdyby wszystko działo się nieco potem, może udało by mu się przeżyć. W chwili, gdy wychodził z naszego podwórka, zatrzymał go niemiecki żandarm, wyprowadził na łącznicę pod las. To była ta łącznica, gdzie z Pękowca tory skręcają na Piotrków, na „Wiedenkę”. Wiem o tym, bo z ciekawości poszedłem za tym żandarmem. Przeszedł przejazd, i poszedł w „Portki”. Za tymi domami, gdzie rosły takie dzikie sosny, na skarpie, zastrzelił go i zostawił pod krzakiem. Ktoś go zabrał, i zdaje się pochował na Felicjanowie, gdzie dziś znajduje się pamiątkowa macewa po zamordowanych tam Żydach. Był to, zdaje się 1942 rok. Jeżeli pan natomiast pyta o nasze wzajemne stosunki, to nie było jakichś zadrażnień.

A Jak Pan wspomina miejscowych Niemców?

Działało tu Hitlerjugend. Schodzili się do domu przy ulicy Przejazd, gdzie przed wojną była szkoła powszechna, a dziś jest budynek mieszkalny. Niemcy trochę nam, polskim koluszkowiakom dokuczali, ale nie było to bardzo groźne. Jak nie „odszczekiwałeś” im, to nie robili hałasu. Nie mniej, gdy zaczęła się okupacja, miejscowi Niemcy panoszyli się, nie mieliśmy dużo do gadania.

Któryś z nich zapadł Panu w pamięć?

Spośród niemieckich żołnierzy stacjonujących w Koluszkach, pamiętam szczególnie dwóch. Jeden to słynny „Laluś”. Na taki przydomek zasłużył sobie swoją elegancją i zapachem perfum.

Koluszkowscy kolejarze.Koluszkowscy kolejarze.

Słyszałem już o nim. Poza tym, że był bardzo dystyngowany, to prawdziwa „szuja”... Podobno przychodził do jakiejś polskiej kobiety we wiadomych celach, która wynajmowała pokój na Teatralnej. Mimo swej niemoralnej profesji, zasłużyła na moją osobistą pochwałę. Uratowała przed „Lalusiem” małą dziewczynkę, moją Matkę, którą chciał zastrzelić.

Ja widziałem gorszego od niego... nazywał się Schumann, i to właśnie on zastrzelił tego Żyda w lesie na drodze kolejowej niedaleko Pękowca. Nosił swoje parabellum z przodu po prawej stronie w wielkiej kaburze. On w szczególny sposób „polował” na Żydów. Nie mniej, w większości Niemcy byli u nas łapownikami. Można było wiele zrobić za pieniądze.

Znał Pan swoich niemieckich rówieśników?

Był taki jeden, nazywał się Harry Lewin. Przez niego niemiecki żandarm zastrzelił 18 – letniego Polaka z Łodzi. Na „Kozim Rynku” zbierali się handlarze. Był maj i zboże, które rosło na takim polu, znajdującym się mniej więcej na miejscu dzisiejszej Gospodarki Komunalnej było już coraz większe. Ktoś tych handlarzy „sypnął” i zaczęli uciekać. Jeden z nich, ten młody chłopak, uciekał w stronę ul. Mickiewicza, i był już prawie za płotem, gdy nagle Lewin, widząc jadącego rowerem żandarma, krzyknął wskazując palcem; „tam jest, tam jest!”. Młody Polak zginał. Pamiętam też, jak przyszedł do mnie w mundurze Hitlerjugend i chwalił się: „zobacz, jaki mam piękny mundur”. Wtedy moja matka, która szyła coś na maszynie, odwróciła się i powiedziała: „Nie martw się Rysiu, przyjdzie dzień, że i ty założysz piękny mundur”.

I tak się stało?

Zaraz po zakończeniu wojny, w 1945 roku, zapisałem się do harcerstwa, do VI Drużyny im. Tadeusza Kościuszki. Na początku naszym drużynowym był Gienek Waszczykowski, potem poszedł on na hufcowego do powiatu, a jego miejsce zajął Janek Pachniewicz. Przybocznym został Stanisław Gąciarek, zastępowymi byli Maniek Tosiak i Gienek Gawryszewski. Było nas trochę. Na Przanowicach nad Mrogą organizowaliśmy obozy pod szałasem. Jeden z nas, Jurek, zabrał ze sobą rurę, i wypełnił ją prochem, który pochodził z pocisków armatnich składowanych i rozbrajanych na tzw. „stacji wyciągowej”, czyli w kierunku na Felicjanów. Jurek podpalił to. Huk był niemiłosierny.

Na koniec powróćmy do tematu kolei. W drugiej połowie lat 60-tych zburzono stary dworzec kolejowy i zbudowano nowy, w duchu socrealistycznym, który stoi do dziś. Z opowieści mojej babci wiem, że nie wszyscy byli zadowoleni z rozbiórki zabytkowego dworca. Dlaczego został zdemontowany?

Z prostej przyczyny: nie podobał się władzy ludowej, bo przypominał jej cara, zaborców. Bardzo źle się stało, że został zburzony. Wnętrza można było przebudować i wykorzystać na nowo. To był naprawdę piękny budynek. Ogromne fundamenty i duże piwnice. Z tego dworca można było zrobić „cuda”. Decyzja o jego rozbiórce była wyraźnie polityczna.